sobota, 22 lutego 2014

Prolog.


Przecież wiesz, co masz zrobić. No dalej! Idź. Teraz.

Taką właśnie formułkę co chwilę powtarzał cienki głos w jej głowie.
Obróciła się w drugą stronę. Poczuła, jak twarde sprężyny wbijają się jej w kręgosłup, jednak nie odczuwała bólu, jaki przechodził przez ciało. Dla niej to była ucieczka od cierpień. Ukojenie od wszechogarniającej pustki, na którą była skazana każdej nocy. 
Podniosła lekko głowę i rozejrzała się po pomieszczeniu - wysoka, ceglana ściana o surowym wykończeniu, w którą było wmontowane jedno okno. Jedyne spojrzenie na świat. Codziennie była skazana na towarzystwo swojego przyjaciela — Davida, który za każdym razem chwytał za bicz pojawiający się nie wiadomo skąd. Krzyczała za każdym razem, gdy bezlitośnie zamachiwał się przyrządem i wymierzał jej cielesne rany. Gdy przychodził do niej lekarz sprawdzający, co się z nią dzieje, skąd jej krzyki, wmawiała mu brednie, pokazywała widoczne okaleczenia, jednak tylko dla niej. 
Wysoki brunet spoglądał na nią z politowaniem, przecierając lekko powieki. Od dawna był w swoim zawodzie, niejednokrotnie miał do czynienia z trudnymi przypadkami psychozy, jednak nigdy w takim stadium. To było dla niego nowe odkrycie. Podszedł powoli do blondynki. Przyjrzał się jej po raz kolejny - burza jasnych włosów przerzuconych łagodnie przez lewe ramię, poplamiony i lekko naderwany uniform należący do ośrodka, do tego dochodziła blada cera, co świadczyło także o anoreksji i anemii. Zdawał sobie sprawę z pewnych norm tutejszych pracowników, próbowali oszczędzać na czym się dało.
Niewdzięczni.
— Och, witam pana. Jak się pan miewa? — spytała rozpromieniona. — Dawno nikt u mnie nie był. Tylko David zawsze jest. — Wskazała  na miejsce obok siebie
Zerknął w przestrzeń wokół niej. Pustka. Leżało tam jedynie wymięte prześcieradło, na którym dostrzegł maleńkie ślady po czymś mokrym.
— Witaj, Mirando. U mnie w porządku. Jak się dzisiaj czujesz?
— Smutno mi, bo David się na mnie obraził, chce odejść ode mnie. — Posmutniała .
Mężczyzna pokiwał lekko głową. Odczuwał żal w stosunku do dziewczyny, czego ona nie była do końca świadoma. 
Podszedł do dwudziestolatki i zgromił ją wzrokiem, na co jedynie wyszczerzyła zęby . Wielu z jej członków rodziny mogłoby w takiej sytuacji ją przekląć, obrzucić wyzwiskami, uderzyć. Taka Miranda ich przerażała, bali się jej.
Jej zaburzenia przebiegały zupełnie inaczej.

Niewysoka dziewczyna podeszła do ogromnego blatu. Powoli wyciągnęła ostry nóż z hebanową rączką. Schowała go za siebie w sposób, by nikt go nie zauważył. Kroczyła do swojego świata. Wbiegła po schodach do niewielkiego pokoju, gdzie znajdował się  znienawidzony przez nią  pies jej kuzynki, Charlotte — Kimi. Usiadła na szerokim łóżku i zaczęła myśleć. Po niedługiej chwili zawołała zwierzę na kolana. Pogłaskała go kilkakrotnie, a następnie podniosła rękę ze sztyletem w dłoni i wbiła w ciało niewinnego stworzenia.
Zaczęła pogłębiać cios. Poczuła wypływającą krew z rany wprost na jej śnieżnobiałą suknię, która przybierała coraz intensywniejszą barwę. Wyciągnęła pospiesznie przyrząd i wytarła go skrawkiem płótna. Spojrzała na porzucone ciało zdechłego zwierzęcia , co sprawiło jej przyjemność. Był pusty, bez życia. 

Pogłaskał ją lekko po ramieniu i zniknął w czeluściach. Nie było go.
Została sama.
Opadła na materac.


Edit: prolog zbetowany przez Desdemonę.
Dziękuję bardzo.

Nowy prolog z mojej strony, mam nadzieję, że nie wypadł, aż tak tragicznie.
Serdecznie zapraszam do obserwowania i komentowania.
A oto i zwiastun opowiadania, wykonany przez Olcię. Dziękuję.


Pozdrawiam,
Karia.