Przecież
wiesz, co masz zrobić. No dalej! Idź. Teraz.
Taką
właśnie formułkę co chwilę powtarzał cienki głos w jej głowie.
Obróciła się w
drugą stronę. Poczuła, jak twarde sprężyny
wbijają się jej w kręgosłup, jednak nie odczuwała bólu, jaki przechodził przez
ciało. Dla niej to była ucieczka od cierpień. Ukojenie od wszechogarniającej
pustki, na którą była skazana każdej nocy.
Podniosła
lekko głowę i rozejrzała się po pomieszczeniu - wysoka, ceglana ściana o
surowym wykończeniu, w którą było wmontowane jedno okno. Jedyne spojrzenie na
świat. Codziennie była skazana na towarzystwo swojego przyjaciela — Davida,
który za każdym razem chwytał za bicz pojawiający
się nie wiadomo skąd. Krzyczała za każdym razem, gdy bezlitośnie zamachiwał się
przyrządem i wymierzał jej cielesne rany. Gdy przychodził do niej lekarz
sprawdzający, co się z nią dzieje, skąd
jej krzyki, wmawiała mu brednie, pokazywała widoczne okaleczenia, jednak tylko
dla niej.
Wysoki
brunet spoglądał na nią z politowaniem, przecierając lekko powieki. Od dawna
był w swoim zawodzie, niejednokrotnie miał do czynienia z trudnymi przypadkami
psychozy, jednak nigdy w takim stadium. To było dla niego nowe odkrycie.
Podszedł powoli do blondynki. Przyjrzał się jej po raz kolejny - burza jasnych
włosów przerzuconych łagodnie przez
lewe ramię, poplamiony i lekko naderwany uniform należący do ośrodka, do tego
dochodziła blada cera, co świadczyło także o anoreksji i anemii. Zdawał sobie
sprawę z pewnych norm tutejszych pracowników, próbowali oszczędzać na czym się
dało.
Niewdzięczni.
—
Och, witam pana. Jak się pan miewa? — spytała rozpromieniona. — Dawno nikt
u mnie nie był. Tylko David zawsze jest. — Wskazała na miejsce obok
siebie
.
Zerknął w
przestrzeń wokół niej. Pustka.
Leżało tam jedynie wymięte prześcieradło, na którym dostrzegł maleńkie ślady po
czymś mokrym.
—
Witaj, Mirando. U mnie w porządku. Jak się dzisiaj czujesz?
—
Smutno mi, bo David się na mnie obraził, chce odejść ode mnie. — Posmutniała .
Mężczyzna
pokiwał lekko głową. Odczuwał żal w stosunku do dziewczyny, czego ona nie była
do końca świadoma.
Podszedł
do dwudziestolatki i zgromił ją wzrokiem, na co jedynie wyszczerzyła zęby .
Wielu z jej członków rodziny mogłoby w takiej sytuacji ją przekląć, obrzucić
wyzwiskami, uderzyć. Taka Miranda ich przerażała, bali się jej.
Jej zaburzenia
przebiegały zupełnie inaczej.
Niewysoka dziewczyna podeszła do
ogromnego blatu. Powoli wyciągnęła ostry nóż z hebanową rączką. Schowała go za
siebie w sposób, by nikt go nie zauważył. Kroczyła do swojego świata. Wbiegła
po schodach do niewielkiego pokoju, gdzie znajdował się znienawidzony przez nią
pies jej kuzynki, Charlotte — Kimi. Usiadła na szerokim łóżku i
zaczęła myśleć. Po niedługiej chwili zawołała zwierzę na kolana. Pogłaskała go
kilkakrotnie, a następnie podniosła rękę ze sztyletem w dłoni i wbiła w ciało
niewinnego stworzenia.
Zaczęła
pogłębiać cios. Poczuła wypływającą krew z rany wprost na jej śnieżnobiałą
suknię, która przybierała coraz intensywniejszą barwę. Wyciągnęła pospiesznie
przyrząd i wytarła go skrawkiem płótna. Spojrzała na porzucone ciało zdechłego
zwierzęcia , co sprawiło jej przyjemność. Był
pusty, bez życia.
Pogłaskał
ją lekko po ramieniu i zniknął w czeluściach. Nie było go.
Została
sama.
Opadła
na materac.
Edit: prolog zbetowany przez Desdemonę.
Dziękuję bardzo.
Nowy prolog z mojej strony, mam nadzieję, że nie wypadł, aż tak tragicznie.
Serdecznie zapraszam do obserwowania i komentowania.
A oto i zwiastun opowiadania, wykonany przez Olcię. Dziękuję.
Pozdrawiam,
Karia.